Wiem, kim jest mój Ojciec

Nowym kapelanem Specjalistycznego Szpitala im. dra Alfreda Sokołowskiego w Wałbrzychu został o. Bogusław Śmierciak, sercanin biały. Przedstawiamy sylwetkę zakonnika, który będzie posługiwał teraz w diecezji świdnickiej. Pracował w różnych częściach Polski, a jest z naszym regionem związany ze względu na swoją formację.
Ojciec Bogusław pochodzi z Nowego Sącza z katolickiej rodziny, z domu rozmodlonego. Rodzice pokazywali mu najcenniejsze chrześcijańskie wartości. W szóstej klasie zgłosił się do Służby Liturgicznej w swojej parafii. Był lektorem, jeździł na oazy. Głos Boga w swoim sercu słyszał długo, ale od razu po szkole nie zdecydował się na formację do kapłaństwa. Często widział, jak koledzy deklarowali, że wybierają się do seminarium czy do klasztoru, czego im gratulował, ale szybko okazywało się, że te plany spełzły na niczym. – Tato mnie uczył, żeby być słownym człowiekiem. I taki mam charakter: słowo droższe od pieniędzy. Trzeba realnie podchodzić do życia, zadać sobie pytanie: czy jestem w stanie podołać założeniom? Zawsze powtarzam: lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu – mówi dziś o. Bogusław.
Nie dał się złamać
Po skończeniu szkoły kolejowej podjął pracę w zakładzie. Tam też działał w „Solidarności”. W 1982 roku, w czasie stanu wojennego, został wzięty do wojska. Nie ulegał propagandzie komunistycznej. Nie współpracował z komunistami. – Moi koledzy za samo zapisanie się do związku korzystali z różnych ulg, jeździli na wyjazdy zagraniczne. Mówili: „To tylko papierek. Nic złego nie robię”. Ale ja chciałem z godnością patrzeć na siebie w lustrze. Sprzedali wartości za uciechy, za wygodę, za prezenty – wspomina sercanin biały.
W wojsku nie wstydził się swojej wiary. Czuł bliskość Boga i Maryi w sobie. Modlił się i, jak stwierdza, żaden włos z głowy mu nie spadł, choć naprawdę kilkukrotnie mógł trafić do więzienia podczas swojej prawie 2-letniej służby. Czas w wojsku nie był dla niego łatwy, ale też nie zdeprawował go. Był sobą i nie przekraczał granic, które wyznaczał mu kręgosłup moralny. Okres w mundurze stał się dla niego po prostu szkołą życia, uczył przetrwać, kształtował charakter. Paradoksalnie dzisiaj wspomina służbę dobrze. – Wiele razy dostałem po głowie, ale wiedziałem, że nie mogę być jak chorągiewka, nie mogę pękać. Jestem dzieckiem Bożym, więc muszę się tym bardziej dobrze zachowywać, bo wiem, kim jest mój Ojciec. Dlatego to było dla mnie cenne doświadczenie – stwierdza o. Bogusław.
Odpowiedzialność za drugiego człowieka
Dzisiaj patrzy na młodych ludzi, którzy nie odnajdują celu, nie radzą sobie z życiem. Uważa, że przydałaby im się lekcja dorosłości. Widzimy bowiem, że teraz jak się coś młodemu pokoleniu nie podoba, to zamiast naprawiać, ucieka, zawija się na pięcie i odchodzi. Stąd chociażby biorą się rozwody. Służba w wojsku, a potem życie w klasztorze nauczyły sercanina odpowiedzialności za drugiego człowieka. – Jeśli ja zawalałem, to kolega z plutonu i cały pluton cierpiał. Jeśli w wojsku czegoś nie wykonam lub zaniedbam – inni będą też ponosić z mojego powodu przykre konsekwencję. A dzisiaj w społeczeństwie brakuje zbiorowej odpowiedzialności. Liczy się tylko „ja”. Nie obchodzi nas perspektywa drugiego człowieka – tłumaczy.
I tak samo jest w domach, w rodzinach. Jeśli się tego nauczymy brać sprawy w swoje ręce, będziemy działać na szkodę swoich bliskich. Jeśli czegoś nie zrobię, ktoś będzie musiał wykonać ten wysiłek za mnie. Jak daję słowo, nie odpuszczam. Bóg dotrzymuje słowa i jest wierny, a ja? Gdy Bóg mnie powołuje i odpowiem „tak”, a potem w chwilach trudnych dezerteruję, to gdzie jest moja odpowiedzialność za słowo? – Dzisiaj nie istnieje wychowanie do odpowiedzialności. Rodzice sami nie potrafią dać dobrego przykładu, bo nie są autentyczni, konsekwentni, a dzieci się na nich wzorują – diagnozuje doświadczony zakonnik.
Spróbował i został
Po wyjściu z wojska w drugiej połowie lat 80. Bogusław Śmierciak często uczęszczał na Msze święte do parafii pw. św. Kazimierza w Nowym Sączu. Pewnego dnia przybył tam zespół klerycki sercanów białych, który dał koncert. Spodobały mu się utwory oraz ich aranżacja. Po koncercie zakupił książkę o św. ojcu Damianie z Molokaʻi. Przeczytał ją i zapragnął pracować dla Zgromadzenia Najświętszych Serc Jezusa i Maryi. Chciał też wyjechać poza region nowosądecki, miał wielu przyjaciół i wstępując do seminarium blisko miejsca zamieszkania nie doświadczyłby właściwej swobody i spokoju w podjęciu ważnej decyzji o drodze życia. Potrzebował czasu oczyszczenia i ciszy. – Przez długi okres słyszałem głos wewnętrzny: „spróbuj”. A z drugiej strony myślałem sobie, że jestem za stary, by iść do klasztoru. Miałem prawie 28 lat. Trwała we mnie wewnętrzna walka. Pojawiały się „za” i „przeciw”. Ale odważyłem się, bo chciałem to wołanie po prostu sprawdzić – wspomina o. Bogusław.
Roczny pobyt w nowicjacie w Polanicy Zdroju okazał się niezwykle wymagającym czasem. Pamięta dobrze, jak tuż po przybyciu po 15 minutach modlitwy na klęczniku odrzuciło go i chciał natychmiast wracać. Dopiero rozmowa z socjuszem i nowicjuszami pomogła mu zostać. Każdego dnia toczył pojedynek sam ze sobą: „zostać czy wrócić”. Mógł w każdej chwili się spakować i wyjechać. Te myśli atakowały go regularnie i dużo go kosztowały. – Początki były ciężkie. Ale im więcej trudności napotykałem, tym bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że jestem w dobrym miejscu. Bo jeśli coś łatwo przychodzi – człowiek się wypala. Miałem też dużą przerwę od skończenia szkoły do studiów. Nie trafiłem do zgromadzenia od razu po maturze. Parę lat pracowałem i żyłem w innym świecie. Musiałem się przełamać i wrócić na drogę edukacji. To z pewnością było dla mnie wyzwanie. Dużo czasu poświęcałem na indywidualną modlitwę, która pozwalała mi się podnosić z tego, co ułomne – mówi o. Śmierciak.
Święcenia kapłańskie przyjął w 1993 roku w archikatedrze św. Jana Chrzciciela we Wrocławiu. Potem pracował w Mielniku nad Bugiem na wschodzie Polski, gdzie miał do czynienia z Polakami wyznającymi prawosławie. Najpierw jako wikary, a po kilku latach wrócił tam jako proboszcz. Trafił też do Suwałk do parafii konkatedralnej św. Aleksandra. Tam formował młodzież. – Ludzie żyli biednie, ale mieli i mają do dziś serca pełne miłości, dobroci, otwarte na drugiego człowieka – oświadcza sercanin.
W Malczycach na Dolnym Śląsku pomagał przez rok choremu proboszczowi i również pracował z młodzieżą. Zainicjował wielkopiątkową Drogę Krzyżową ulicami miejscowości. Posługiwał też w parafii NMP Wspomożycielki Wiernych we Wrocławiu. Był ekonomem Domu Prowincjalnego we Wrocławiu. – Szedłem tam, gdzie mnie Pan posłał, nie tam, gdzie po ludzku chciałem. Staram się wypełniać to, co stawia przede mną Bóg i zakon. Mamy być zawsze świadkami Jezusa. Nawet przejście w habicie przez ulicę może zasiać w ludziach ziarno wątpliwości, może jakieś przypomnienie, kiedy byłem w kościele, czy u spowiedzi – przekonuje o. Bogusław.
Tłumaczy, że sercanie biali to zgromadzenie wynagradzające Bogu za grzechy świata. Dużą wagę przywiązują do adoracji Najświętszego Sakramentu. Często ludzie proszą ich o modlitwę za osoby, które się pogubiły. – Wybrałem ten zakon, żeby służyć, oddać siebie drugim. Nie jestem z tych, co robią na pół gwizdka. Podejmuję wiele wyzwań, bo chcę się sprawdzić z potrzeby serca. Człowiek nie przewidzi, co nam Pan przygotował. Jeśli ktoś mnie prosi, nie lubię się wykręcać tylko staram się wykonać zadanie. Idę do przodu – konstatuje o. Śmierciak. Przeszedł trzy pielgrzymki Suwałki – Wilno, ale także wędrował na Jasną Górę choćby w czasach kleryckich z Wrocławia. Ma doświadczenie posługi w szpitalu jeszcze z lat diakońskich ze szpitala wojskowego. Trzy lata był odpowiedzialny za katechezę w szpitalu w Oławie. Teraz przyszedł kolejny nowy etap – w Wałbrzychu.
rm