…aby człowiek stał się jak Bóg

  • Napisany przez:

Nie ma w tym nic złego, że Noc Bożego Narodzenia jest sentymentalna, nastrojowa, pełna cudowności, bo chrześcijaństwo przecież jest „niepoprawną historią”, która wnosi w myśl świata niepoprawny optymizm wiary, drażniący sceptyków swoją ufnością w coś, co w bajkach nazywamy „dobrym zakończeniem”, gdzie zło zostaje ukarane, a dobro zwycięża.

Niedobrze się jednak dzieje, gdy sprawę Wcielenia Boga rozbraja się z jego prawdziwej energii. Święto Bożego Narodzenia uproszczone do obchodów „kolejnych urodzin Pana Jezusa” jest wprawdzie całkiem znośne dla komercyjnego świata, gdyż jest prawie kompletnie niegroźne z punktu widzenia pewnego status quo, w którym człowiek współczesny wygodnie tkwi. Jest niegroźne, bo nic nie zmienia. Jest nawet korzystne w tym sensie, że statystyczny świętujący „klient” wcale nie nawraca swojego systemu wartości, a jeszcze przynosi wymierne zyski. Czyli kolejne ferie w miłej, rodzinnej atmosferze. Święty spokój.

Jednakże Wcielenie Boga właśnie od początku nie miało nic wspólnego z tzw. świętym spokojem, ba, było groźne dla świata bez Boga. I od początku u niektórych rodziło niemiłe przeczucia. Współczesny świat też nie bardzo lubi słuchać niepokojącego przesłania, że człowiek bez Boga jest w pułapce bez wyjścia i że Mesjasz nie przybył na świat tylko po to, aby nucono Mu „Lulajże, Jezuniu”.

Tymczasem w Narodzenie Pańskie wcale nie chodzi o kolejne „urodziny Pana Jezusa”. Po pierwsze, jak wiemy, data 25 grudnia jest symboliczna: tego dnia (gdy następuje zimowe zrównanie dnia z nocą i przewaga słońca nad księżycem) obchodzono w pogańskim Rzymie święto „Słońca niezwyciężonego”, które w IV w. Kościół rzymski „przejął” i „ochrzcił”, aby przyciągnąć nowych wiernych do Chrystusa, zwanego biblijnie „wschodzącym Słońcem sprawiedliwości” (Ml 3,20). Po drugie Jubilat nie jest znany z nadmiernej chęci do urodzinowych uroczystości, a już na pewno nie miałby ochoty zdmuchiwać na nową modłę ponad dwu tysięcy świeczek na monstrualnym torcie urodzinowym. Po trzecie wreszcie, od samego początku Jezus Chrystus miał jedną misję: zbawienie człowieka poprzez naprawienie korzenia grzechu, nieposłuszeństwa.

Dlatego właśnie Narodzenie Pańskie, należące w najstarszej wschodniej tradycji do święta „Epifanii” (Objawienia), czyli jawnego wkroczenia Boga w ludzki świat, w rzeczywistości jest całkowitym zaprzeczeniem świętego spokoju, ono wprowadza „święty niepokój”: oto Bóg angażuje się tak bardzo w walkę o człowieka, że nie da się teraz już tego cofnąć, a wojna pochłonie wiele ofiar, z których pierwszą będzie sam Bóg-Człowiek. Wkroczenie Mesjasza na świat wzbudza więc niepokój o losy tej wojny, święty niepokój.

Blask Cichej Nocy przenieść w jasny dzień

„Bóg stał się człowiekiem, aby człowiek stał się Bogiem” – mówi św. Augustyn, a liturgia Narodzenia Pańskiego dopowiada, że dla człowieka oznacza to wielkie zadanie: „uczestnictwo w Bóstwie jedynego Syna, który przyjął naszą ludzką naturę”. Jak tego dokonać? W kolekcie „Mszy o świcie”, gdy po wzruszeniu Cichej Nocy trzeba wstać i żyć dalej, padają znamienne słowa: „niech w naszych czynach odbija się światło, które przez wiarę jaśnieje w naszych duszach”. A zatem po to serca nasycają się tej nocy słodyczą Boskiej tajemnicy, aby o poranku zmierzyć się z codziennością w jasnym świetle dnia i dawać świadectwo Ewangelii, być odbiciem Boga, przetłumaczyć śpiewny język duszy na konkretny język czynów.

W rzeczywistości bowiem Jubilatem tych „urodzin” jest każdy człowiek, któremu dzięki narodzeniu Chrystusa została otwarta droga do stania się przybranym synem i córką Boga. To dlatego świąteczne życzenia składamy nie Panu Jezusowi, a sobie nawzajem.

Istnieje niejedna hipoteza na temat przyczyny ustalenia daty Bożego Narodzenia na 25 grudnia. Zbieżność z rzymskim świętem Słońca niezwyciężonego jest ważna, ale wielkie znaczenie ma także zwyczaj przypisywania przez chrześcijan symbolicznych liczb ważnym wydarzeniom biblijnym. Tak więc na 25 marca ustalano datę śmierci Chrystusa, bowiem dzień wiosennego przesilenia, jak wierzono w Kościele rzymskim (poświadcza to św. Hipolit), był dniem poczęcia świata, tego też dnia w łonie Maryi musiał począć się Syn Boży, co w przesunięciu o 9 miesięcy w przód dawało 25 grudnia. Ciekawą sprawą jest, że chrześcijaństwo wschodnie miało odrębne ważne daty, wg jednej z hipotez (popartej świadectwem historyka z IV w. Sozomenosa) śmierć Chrystusa nastąpiła 6 kwietnia, a nie 25 marca, czyli w pierwszą wiosenną pełnię księżyca tego roku. To z kolei w przesunięciu o 9 miesięcy do przodu dawało 6 stycznia jako datę narodzin Chrystusa. Być może te właśnie różnice w punkcie wyjścia doprowadziły do powstania słynnej różnicy w obchodach Narodzenia Pańskiego w Kościołach wschodnim i zachodnim (przy czym należy pamiętać, że i tak święto Kościoła zachodniego przeszło zwycięski pochód przez wszystkie gałęzie chrześcijaństwa, tak że Kościół w Jerozolimie już w V wieku przyjął 25 grudnia jako Narodzenie Pańskie, odrywając je od święta dotąd obchodzonego w ramach Epifanii). Por. M. Righetti, Storia liturgica 2, 67-70.

ks. Dominik Ostrowski

Nasi partnerzy