Krzysztof Kotowicz, szef Diecezjalnej Agencji Informacyjnej: Podróż jest udana, gdy chcemy wracać do miejsca, które zobaczyliśmy? A może wystarczy być gdzieś jeden raz, aby zapisać to przeżycie w pamięci? Istotne jest to, z kim udajemy się do wybranego celu, czy też większe znaczenie ma aura odwiedzanej przestrzeni?
Krzysztof Kotowicz: Podróże życia. Zaleszczyki, Kair, Madryt, Orval
Krzysztof Kotowicz: Wrażenia z podróży to zawsze doświadczenie subiektywne i niepodzielne
Zdaje się, że każda odpowiedź na powyższe pytania jest dobra, bo wrażenia z podróży to zawsze doświadczenie subiektywne i niepodzielne. Gdy więc zapytano mnie o to, bym wskazał kilka miejsc, do których podróżowałem i które traktuję jako ważne, wiedziałem, że trzeba odpowiedzieć w „trybie wakacyjnym”. Wybrałem zatem cztery destynacje, do jakich dotąd nie wróciłem, ale wystarczy zamknąć oczy, aby być tam natychmiast.
Ks. Grzegorz Wołoch: W drodze do Boga. O sensie miejsc świętych i pielgrzymowania
Krzysztof Kotowicz: Podróże życia. Zaleszczyki, Kair, Madryt, Orval
Miejsce pierwsze: Zaleszczyki
Rubieże II Rzeczypospolitej. Zaleszczyki były nazywane polską Riwierą, bo z racji mikroklimatu tam panującego (to był polski biegun ciepła) zjeżdżali się do miasteczka jak do kurortu zarówno znaczący, jak i znani obywatele II Rzeczypospolitej, a także obcokrajowcy ze znamienitymi nazwiskami. Do stacji kolejowej Zaleszczyki docierał pociąg bezpośrednio z warszawskiego dworca. Bywał tam nawet sam Marszałek Józef Piłsudski.
Na początku lat siedemdziesiątych zabrał mnie tam mój Tato. W Zaleszczykach są korzenie mojej rodziny, ale też rodowód mojego „kresowego mentalu”. W stop-klatkach pamięci mam oplatający cypel miasta Dniestr z Cienistą Plażą i Słoneczną Plażą oraz wzgórze po drugim brzegu szerokiej rzeki, z którego można podziwiać unikalną panoramę Zaleszczyk. Pod zmrużonymi oczami widzę uliczki, po których mój Tato stawiał pierwsze kroki, a przy jednej z nich nasz dom. Nie mogliśmy tam wejść, bo nowi właściciele zaryglowali bramę na widok Polaków.
Nie da się zapomnieć bryły kościoła zamienionego na magazyn soli i zapuszczonego cmentarza, gdzie szukaliśmy grobów naszych bliskich. Trzydzieści wakacyjnych dni w Zaleszczykach pozostawiło w mojej wyobraźni niezatarty ślad peregrynowania do miejsc niemal świętych dla mnie. Trwa także cudowny smak owoców (kawonów, winogron, moreli), z których przed wojną Zaleszczyki słynęły na całą Polskę.
Współcześnie Zaleszczyki należą do Ukrainy. Na zdjęciach czy filmach dostępnych w mediach społecznościowych widać próby przywrócenia piękna niektórym zakątkom miasteczka. Kościół katolicki i prawosławna cerkiew znów są miejscami modlitwy, nie wiem, co z bożnicą żydowską. Przed wojną wszyscy żyli tam w zgodzie. Choć przez Dniestr przebiegała granica z Rumunią i było blisko do granicy ze Związkiem Sowieckim, Zaleszczyki były oazą spokoju – do września 1939 roku. Zainteresowanym polecam książkę–album Arkadyjski obraz minionego świata…, w której dr Jan Skłodowski opisał polski cud świata, jakim były Zaleszczyki.
Inteligentni ludzie wierzą w Boga. To nie przypadek
Krzysztof Kotowicz: Podróże życia. Zaleszczyki, Kair, Madryt, Orval
Miejsce drugie: Kair
Wakacje czy urlopy spędzane w kurortach Egiptu nie stanowią dziś niczego nadzwyczajnego dla bardzo wielu Polaków. Odkąd mamy możliwość swobodnego korzystania z paszportów, nie ma przeszkód, aby na własne oczy zobaczyć „raje” tego świata. Jednym z nich jest Sharm el-Sheikh – miasto położone w azjatyckiej części Egiptu, gdzie miałem okazję odpoczywać. Tym jednak, co pozostawiło we mnie niezatarty ślad po siedmiodniowej eskapadzie w 2001 r. do (bardzo) ciepłego kraju, była stolica Egiptu ze wszystkimi jej atutami i balastami.
Kair to mieszanka statusów społecznych, konglomerat obyczajów i gigantyczne ludzkie skupisko. Zarządzanie miastem zamieszkałym przez ponad 20 milionów osób było – i wciąż jest – dla mnie, osoby związanej z samorządem, wielką zagadką. Jej skala rośnie jeszcze bardziej, gdy uwzględni się dziesiątki, jeśli nie setki tysięcy przybyszów przyjeżdżających tu w celach biznesowych (to przecież stolica ważnego w regionie kraju) i turystycznych. Przejeżdżając przez miasto lub chodząc po bezpieczniejszych zaułkach Kairu, wpatrywałem się w każdy szczegół i zastanawiałem nad zadziwiającą synergią mieszkańców oraz gości metropolii – tych ostatnich wywodzących się z diametralnie różnych kultur.
Punktem docelowym wyprawy do Kairu była oczywiście wizyta w Muzeum Egipskim oraz przy słynnych piramidach w Gizie. Zbiory muzealne można tam oglądać przez wiele godzin, jeśli nie dni czy tygodnie, lecz z konieczności przeszedłem uproszczoną, kilkugodzinną trasę. Wystarczyła ona, aby uświadomić sobie minioną cywilizacyjną potęgę Egipcjan – jej, jeśli tak można powiedzieć, technologiczną awangardowość i towarzyszącą jej kultową tajemniczość. Jedno i drugie, utrwalone w artefaktach rzeźbionych, malowanych i wzniesionych (np. piramidach), otwiera oczy każdemu, kto chce dotknąć historii.
Tym, co zaparło mi dech w piersiach, był wizerunek Tutanchamona na Złotej Masce. Gdybym miał nazwać to doznanie, lokowałbym je w kategoriach snu. Przed tym dziełem sztuki można było zatrzymać się na kilkanaście sekund, ale nie wolno go fotografować – można je tylko… zapamiętać. Faraon zmarł ponad 1300 lat przed narodzeniem Chrystusa, a mimo to zdołano utrwalić jego twarz, zwłaszcza oczy, z niemal cyfrową dokładnością. Artysta funeralny sprzed 35 wieków, niesiony uwielbieniem dla władcy, dokonał czegoś, co współcześni twórcy mogą uznawać za wzorzec sztuki złotniczej.
Transport lotniczy najlepszy, ale Unia Europejska chce zakończyć tanie latanie
Krzysztof Kotowicz: Podróże życia. Zaleszczyki, Kair, Madryt, Orval
Miejsce trzecie: Madryt
Hiszpania to jeden z klasycznych globalnych kierunków turystycznych, więc i Polacy podróżują na zachodni kraniec Europy, aby wypoczywać i bawić się w ciepłej atmosferze, a także zwiedzać miejsca będące w tym kraju częstokroć mieszanką kultury europejskiej i mauretańskiej. Architektura świecka i sakralna urzeka swoistą ekwilibrystyką architektów, którzy próbują pogodzić fantazyjność z funkcjonalnością. Szczególnym przykładem tej śmiałości i finezji jest oczywiście bazylika Sagrada Família w Barcelonie (budowana nieprzerwanie od 1882 r.), którą miałem okazję zobaczyć na początku lat dziewięćdziesiątych, gdy wciąż znajdowała się w fazie – nieustającej – budowy.
Wracam jednak wspomnieniem do Madrytu, gdzie byłem w 2001 r. Poza wieloma obowiązkami i atrakcjami tej kilkudniowej podróży, tym, co zapamiętałem najmocniej, było Muzeum Narodowe Prado. Na spacer po tej wielkiej galerii dzieł sztuki mogłem „wyciąć” zaledwie parę godzin. Ten czas, nieproporcjonalnie krótki wobec wartości arcydzieł wystawionych tam do dziś, uważam za jedno z najgłębszych nurkowań w kulturę Europy.
Niemoc słów ogarnia, gdy widzi się na przykład rzeźbę i obraz pokutującej Marii Magdaleny. Wszystko, dosłownie wszystko, na obu dziełach napawa przejmującym ciężarem winy, z jakim kojarzy się ta ewangeliczna postać, a jednocześnie przepełnia je jej wiara… Oba wizerunki wciąż przeszywają mnie z siłą rachunku sumienia! Z kolei w zachwyt wprowadzają obrazy Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. W Muzeum Prado można ujrzeć dzieła, które stworzyli Francisco Goya, Giovanni Battista Tiepolo oraz Bartolomé Esteban Murillo. Ten ostatni, w drugiej połowie XVII w., namalował monumentalny obraz Maryi, którego miniaturę mam w domu.
Patrząc na oryginał tego płótna, można odczuwać coś na pograniczu podziwu dla fenomenu sztuki a… czystej kontemplacji.
Nie mam tu miejsca, by wnikać w okoliczności, dla których tak głęboko sakralne artefakty są eksponowane w muzeum, zamiast stanowić część katedry czy bazyliki albo choćby małego kościółka. Nawet jeśli komuś wydaje się, że da się wyłuskać obraz czy rzeźbę z religijnego (katolickiego) kontekstu, aby je „ześwieczczyć” i zredukować do funkcji eksponatu, jest w błędzie. W Museo Nacional del Prado można się znaleźć w samym sercu sacrum, choć wokół nie brakuje profanum.
Krzysztof Kotowicz: Pod dachem Boskiego nieba
Krzysztof Kotowicz: Podróże życia. Zaleszczyki, Kair, Madryt, Orval
Miejsce czwarte: Orval
Południe Belgii. Klasztor trapistów – najsurowszego katolickiego zakonu. Ruiny dawnego klasztoru benedyktyńskiego, na miejscu których powstało współczesne miejsce modlitwy i pracy w całkowitym odosobnieniu. Rewolucja francuska przyniosła zniszczenie, ale siła wiary pokonała niszczącą potęgę.
Wokół las i czyste powietrze. Resztki dawnych zabudowań mieszają się z nowymi, a przez dziurkę od klucza widać niezwykłe wnętrze dziedzińca, po którym trapiści podążają do kościoła na modlitwy. Stoi tam, wysoka na kilkanaście metrów, kamienna figura Maryi – jej ciężką, drewnianą miniaturkę mam przed sobą nawet teraz, gdy piszę te słowa.
Byłem tam w 2005 r. z całą rodziną, spędzając kilkanaście wakacyjnych dni w Beneluksie, podczas tego, co niektórzy nazywają „tripem”. Wszyscy poczuliśmy duchowe ukojenie, jakim to miejsce emanowało. To był etap jednodniowego objazdu, na trasie którego znalazły się wcześniej bizantyńska świątynia w Chevetogne oraz katedra i cytadela w Dinant, a przed nami tego dnia czekał jeszcze Luksemburg.
Przed i po panował zgiełk, wszędzie mnóstwo ludzi zwiedzających, fotografujących (się) i… kupujących pamiątki. W Orval było niesamowicie głęboko cicho. Tak bardzo cicho, że można było usłyszeć nie tylko bicie własnego serca. Tam – raz jeszcze – pojąłem, że cisza jest brzmieniem obecności samego Pana Boga.
Krzysztof Kotowicz (tekst i fotografie)
e-Biblia wygrywa z papierową na świecie. Jaka przyszłość tradycyjnej książki?
wAkcji24.pl | Opinie | Tekst i fotografia Krzysztof Kotowicz, Diecezjalna Agencja Informacyjna | 14.08.2025