Propozycja, by skasować sztywną listę lektur w klasach IV–VI i ograniczyć obowiązkowe dzieła w klasach VII–VIII do zaledwie trzech tytułów, rozpaliła wyobraźnię opinii publicznej szybciej niż wakacyjny skwar. Choć minister Barbara Nowacka powtarza, że „nic się nie zmienia”, środowiska katolickie i konserwatywne alarmują: stawką jest przekazanie młodemu pokoleniu kodu kulturowego opartego na Biblii, polskiej historii i najwybitniejszych arcydziełach literatury.
Burza o kanon lektur w polskiej szkole podstawowej. Wtórny analfabetyzm czy ideologiczna amputacja?
Od plotki do dementi – jak wybuchła burza wokół lektur
27 lipca „Gazeta Wyborcza” opisała wstępne ustalenia zespołu ekspertów IBE kierowanego przez dr Kingę Białek. Zgodnie z nimi lista lektur miała ustąpić miejsca „kręgom tematycznym”, a w starszych klasach pozostałyby jedynie Balladyna, Dziady cz. II i Kamienie na szaniec. Gdy fala krytyki sięgnęła mediów społecznościowych, minister Nowacka napisała: „Co się zmienia w kanonie lektur? Nic” – i odcięła się od własnych ekspertów. Czy to koniec problemów z kanonem lektur? Raczej nie, warto więc wiedzieć, co eksperci minister edukacji szykują naszym dzieciom.
Założenie reformy brzmi nowocześnie: uczeń współdecyduje, w jakich tekstach poszuka odpowiedzi na pytania o przyjaźń czy relacje z naturą. Każdego roku ma przeczytać „co najmniej cztery dłuższe książki” dobierane przez klasę i nauczyciela, obok trzech wskazanych z góry klasyków. Krytycy zwracają jednak uwagę, że taka formuła oddaje w ręce osób dorosłych — często przeciążonych biurokracją — obowiązek budowania kanonu ad hoc i pozbawia dzieci jasnego drogowskazu, jaki tytuł „warto znać”.

Jakiego chcesz mieć króla? „Dom Dawida” – serial Amazon Prime [recenzja]
Burza o kanon lektur w polskiej szkole podstawowej. Wtórny analfabetyzm czy ideologiczna amputacja?
Po ograniczeniu lekcji religii ograniczenie wiedzy o narodowej kulturze?
Rzecznik rządu Adam Szłapka oraz sama minister edukacji powtarzają, że MEN jedynie „czeka na propozycje ekspertów” i „nie wykreśla żadnych tytułów z listy lektur”. W praktyce jednak resort nie zaprzecza, że rozważa większą autonomię nauczycieli oraz minimalny próg czterech lektur. Tę sprzeczność – między politycznym dementi a roboczym dokumentem – przeciwnicy opisują jako „gaszenie pożaru benzyną”.
Radio Maryja nazwało pomysł „kolejnym działaniem MEN na szkodę uczniów” i przypomniało, że lektury „odwołują się przede wszystkim do wartości narodowych”. Gość Niedzielny podkreśla, że na czerwono zaznaczono zwłaszcza pozycje „wiążące się z Bogiem i ojczyzną”, co zdaniem redakcji dowodzi ideologicznego klucza zmian. Katoliccy publicyści pytają więc wprost: jak kształcić patriotyzm i wrażliwość religijną, jeśli uczeń będzie znał Pana Tadeusza jedynie z fragmentów, a o „Hymnie do miłości ojczyzny” usłyszy dopiero na studiach?
Burza o kanon lektur w polskiej szkole podstawowej. Wtórny analfabetyzm czy ideologiczna amputacja?
Komentarz Redakcyjny: Kod kulturowy to depozyt, nie broszura promocyjna
Czy naprawdę wolność zaczyna się tam, gdzie dziecko może samodzielnie „wybrać” między komiksem a Latarnikiem? A może wolność – o której tak chętnie mówią dziś reformatorzy – jest raczej owocem zakorzenienia w opowieściach większych niż my sami? Ta druga intuicja to nie fanaberia „zdychającego romantyzmu”, lecz twardy wniosek całej tradycji zachodniej od Arystotelesa przez św. Tomasza po Jana Pawła II: aby samodzielnie myśleć, trzeba najpierw wejść na barki poprzedników.
Obrońcy rewolucji lekturowej przekonują, że sztywna lista dusi kreatywność nauczycieli. Tymczasem rama obrazu nie jest po to, by ograniczać artystę, lecz by eksponować to, co najcenniejsze. Pan Tadeusz nie przestanie inspirować, tylko dlatego, że ma 12 ksiąg i strofy trzynastozgłoskowe. Przeciwnie – jego rzeka metafor płynie przez pop-kulturę, język memów i reklam. Jeśli uczeń nie zna źródła, będzie jedynie odbiorcą ironicznych niedalekich ekwiwalentów. Edukacja sprowadzona do „dobrowolnych czterech książek” grozi więc tym, że młody człowiek pozostanie permanentnie w strefie cytatów, których sensu nie zrozumie.
Biblia, mitologia grecka i polska literatura romantyczna tworzą wspólny alfabet symboli. Gdy prymas Wyszyński pisał o „zastępowaniu Ewangelii gazetą”, przestrzegał przed sytuacją, w której bieżący przekaz – choćby najbardziej atrakcyjny – zastąpi Tradycję. Dziś MEN ryzykuje dokładnie to samo: oddaje dzieciom pilot do telewizora i mówi: „szukajcie, co was interesuje”. Ale pilot nie jest alfabetem; wymaga wcześniej uformowanego smaku. Bez wcześniejszej inicjacji w arcydzieła historia kultury staje się dla ucznia playlistą przypadkowych hitów.
Reforma zakłada, że to nauczyciel – w dialogu z klasą – zbuduje unikatowy katalog tytułów. Znamy jednak polską szkołę od kuchni: każdy dodatkowy arkusz papieru to kolejna godzina spędzona przed komputerem, a nie z uczniami. Już dziś pedagodzy gaszą pożary papierologii. Dorzucenie im obowiązku corocznego wymyślania kanonu jest jak wręczenie podróżnikowi pustej mapy i powiedzenie: „narysuj sobie kontynent”. Przez lata pokolenia Polek i Polaków miały przynajmniej pewność, że spotkają się przy wspólnym ognisku tekstów – od Reduty Ordona po Syzyfowe prace. Teraz grozi nam archipelag samotnych wysp.
„Nie da się kochać, czego się nie zna” – powtarzał Kardynał Ratzinger, zanim został Benedyktem XVI. Skoro miłość do Ojczyzny rodzi się ze znajomości jej losów i języka, amputacja Sienkiewicza czy Norwida skazuje edukację patriotyczną na slogany. Klimatyczny „krąg tematyczny o wolności” nie zastąpi Trylogii, bo wielkie narracje uczą, że wolność kosztuje, że zdrada boli, a miłość heroiczna wymaga ofiary. Bez tych opowieści patriotyzm wysycha jak drzewo bez soku.
Warto przypomnieć, że Kościół od średniowiecza był mecenasem literatury, muzyki, uniwersytetów. Jako katolicy mówimy „nie” nie dlatego, że boimy się nowości, lecz dlatego, że dostrzegamy w kanonie złoty ciąg DNA cywilizacji łacińskiej: od psalmów po Mickiewicza.
Jeśli polska szkoła chce wychować pokolenie zdolne krytycznie myśleć, współodczuwać i tworzyć – musi najpierw dać mu wspólny język mitów, symboli i opowieści; język, którego alfabetem jest Biblia, a gramatyką – wielkie dzieła naszych poetów i prozaików. Dopiero wtedy prawdziwa wolność wyboru stanie się możliwa, bo będzie wyborem człowieka wyposażonego w kompas, a nie wędrowca błądzącego po omacku.
Andrzej Wierny

Kieran Culkin: Z zakrystii po Oscara. Nakręcony w Polsce „Prawdziwy ból” zmienia życie aktora
wAkcji24.pl | Ekonomia | JSW, źrodło: Miesięcznik Katolicki „w-Akcji” | Ilustracja: Ideogram | 19.07.2025